piątek, 29 marca 2013

Do-it-yourself: kurczaczek wielkanocny.

Pozostajemy w klimacie Wielkanocnym, mimo że pogoda za oknem nie bardzo przypomina wiosenną. Dzisiaj mam dla was coś co daje sporo radości i spokojnie można to zrobić z młodszym rodzeństwem.
Potrzebujemy kilka rzeczy, które moja mama zakupiła w sklepie pasmanteryjnym.

Jajko ze styropianu ( moja mamusia już zaczęła zabawę beze mnie jak widać)

Szpilki

Kwiatki z materiału są ze sobą połączone, nie wiem jak to można nazwać :)

Cekiny

Piórka - tutaj tego nie widać, ale są dwa połączone drucikiem.

Taki kolorowy materiał na druciku, też nie mam pojęcia jak to nazwać.
Para oczek.


Najpierw nakładamy kwiatki na jajko i mocujemy je do niego za pomocą cekinów ze szpilkami.


Tak to mniej więcej wygląda.

Następnie "montujemy" kurczaczkowi ogonek - albo piórka w tyłek :)


Następnie robimy naszemu jajeczku oczka, które przyklejamy zwykłym klejem.


Nasze jajko teraz może sobie patrzeć, co z nim robimy.

Następnie dodajemy mu nóżki, coby mogło sobie pochodzić :)

Teraz nasz kurczaczek może sobie już posiedzieć.

Ścinamy miejsce zgięcia i robimy dziób.

Z tej perspektywy wygląda trochę jak Angry Bird, na szczęście nie jest wściekły.


Z tych kawałków robimy fryzurkę (w moim przypadku to w sumie mały irokez) i rączki, albo skrzydełka - zależy od wyobraźni.


I oto nasz kurczaczek wielkanocny :)

Życzymy wszystkim bogatego zająca i mokrego dyngusa - mimo śniegu za oknem.
Paula.

wtorek, 26 marca 2013

Do-it-yourself: Coś od serca


Prezent kojarzy  się nam  z czymś miłym przyjemny, ale gdy mamy kogoś obdarować zaczynają się schody. Co dać?  Co się spodoba?  Te pytania zadajemy sobie najczęściej, szukając czegoś wyjątkowego. Inspiracji poszukujemy w Internecie przeglądając rozmaite strony, fora, aukcje. Nie raz też odwiedzimy galerie handlową, drogerie czy sklepy z elektroniką. Jednak często nie ma „ tego czegoś”. Co wtedy? Szukamy dalej i dalej. Zapominamy o tym, że to ma być przyjemne. Przestajemy się cieszyć,  że sprawimy komuś radość. Zaczynamy to robić z przymusu, bo musimy coś przecież dać. Wtedy trzeba powiedzieć sobie STOP. Odpocząć i pomyśleć, co czujemy do tej osoby, co chcemy jej powiedzieć tym prezentem.  Podobno najbardziej wartościowe są rzeczy zrobione własnoręcznie, w nie wkładamy kawałek siebie.  Prezentem może być kolacja, deser, filmik, album ze zdjęciami czy list w butelce.
List w butelce jest bardzo prosty a zarazem bardzo trudny do zrobienia. Potrzebujemy tylko kartki, czegoś do jej opalenia, butelki, tasiemki, coś do pisania. Trudnym, ponieważ jak wyrazić uczucia słowami. Jednak taki prezent powie, co czuję druga osoba i będzie przypominał w trudnych chwilach o kimś, dla kogo jest się ważnym.


Patrycja

Kultura/ Hobby: Beatbox - wywiad

 Dziś coś z serii hobby - czyli o beatboxie. Jeśli chcecie dowiedzieć się, na czym to polega - przeczytajcie tą notkę. Piszę ją, nie po to, by nauczyć kogoś techniki beatboxu, a raczej po to, by pokazać, że pasja jest ważnym elementem naszego życia. Jeśli jeszcze nie odnaleźliście w sobie talentu, jeśli nie macie hobby - może do czegoś Was to zainspiruje?

"Beatbox - forma rytmicznego tworzenia dźwięków – np. perkusji, linii basowej, głosów zwierząt, scratchy za pomocą narządów mowy – ust, języka, krtani, gardła czy przepony. Technika, przez niektórych określana jako hip-hopowy odwrót od maszyn poprzez naśladowanie głosem rytmów i dźwięków paradoksalnie inspirowana jest estetyką maszynistyczną."


Kilka miesięcy temu miałam okazję porozmawiać z Karolem "Gizmo" Giżewskim, beatboxerem z zespołu Me Myself &I. Kiedy posłuchałam tego, co robi na scenie, bardzo mnie zaciekawił ten styl. Może dlatego, że sama jestem związana z muzyką? W każdym razie, zainteresowałam się tym, jak powstają tego typu dźwięki. Karol chętnie opowiedział mi o swoich początkach z beatboxem i o pracy w zespole. Przekonał mnie, że jeśli wierzy się w siebie i swoje umiejętności, można zdziałać bardzo wiele. Dzięki pracy nad sobą, można zajść daleko - można spełniać swoje marzenia. Poniżej - rozmowa z Karolem.


1. Pamiętasz swój pierwszy występ z Me Myself & I?

Oczywiście, że tak. Koncert miał miejsce w pubie „Baroque” w Krakowie. Mimo, że był to mój setny raz na scenie to jednak po raz pierwszy z tak profesjonalnym zespołem. Różne stany emocjonalne począwszy od zdenerwowania po euforię spowodowały, że zapamiętałem ten dzień bardzo dobrze. Pamiętam też, że przy niektórych utworach dużo się myliłem i otwarcie się przyznaję, że nie należał on do najlepszych koncertów. Uświadomiłem sobie wtedy , że czeka mnie jeszcze sporo pracy i że oprócz techniki bardzo ważna w tym przypadku jest sceniczność.

2. Trudno było zaaklimatyzować w zespole?

Trudno nie, ale ten proces przyzwyczajania się do pewnych rzeczy związanych z byciem w trasie i pracą w zespole trwał dość długo.

3. W „Me Myself & I”znalazłeś się z polecenia poprzedniego beatboxera. Było to dla Ciebie jakieś szczególne wyróżnienie?

Wyróżnienie może nie, ale było to miłe uczucie, gdy jednoznacznie oznajmił mi, że jestem jedynym który da sobie radę i wpasuje się w klimat zespołu. Wiesz, równie dobrze mógłby zadzwonić do kilkunastu innych beatboxerów, a jednak wybrał mnie. Samo „polecenie” to jednak nie wszystko. Musiałem w odpowiednim czasie nauczyć się aranżacji wszystkich utwórów zespołu, spotkać się z nimi w Warszawie i pokazać, że rzeczywiście się nadaję. Tego samego dnia nawiązaliśmy współpracę.

4. A jak wspominasz trasę po USA?

Świetna trasa! Nie tylko pod kątem koncertów, ale samego przebywania tam. Piękny kraj, świetni ludzie, tylko jedzenie średnie. Jako fan motoryzacji nie mogłem się przestać gapić na każdy przejeżdzający samochód. Mało tego, w środku trasy miałem urodziny, które (gdy wieść się rozniosła po naszych znajomych) trwały aż 4 dni! Nawet po jednym z koncertów przyjechał niespodziankowy tort i cała sala zaśpiewała mi Happy Birthday. To było niesamowite!

5. Jak odebrała Was publiczność zza oceanu?

Publiczność wspaniała, zawsze byliśmy przyjmowani bardzo ciepło, a nasza muzyka wywoływała spory podziw i budziła zainteresowanie. Koncert w Chicago np. zakończył się aż trzema bisami, bo ludzie chcieli nas więcej i więcej. Do dziś dostajemy wiadomości od członków polonii w Houston.
Czy koncerty, tłum fanów, występy w telewizji, to jest właśnie to, skąd czerpiesz moc?
Czerpię moc z wnętrza siebie. Nic „zewnętrznego” nie może mi dać takiej mocy, jak czysta pasja pochodząca z serca. Koncerty owszem, są satysfakcjonujące i dają wiele radości, ale prawdziwe źródło energii znajduję się we mnie.

6. Skąd w ogóle pomysł na beatbox?

Zawsze marzyła mi się perkusja, ale niestety większość życia mieszkałem w bloku. Jako, że w głównej mierze beatbox naśladuje dźwięki perkusji to postanowiłem pójść tą ścieżką.

7. Miałeś jakiegoś nauczyciela, u którego pobierałeś lekcje?

Przez pierwsze 3 lata nauki (2005-2008) uczyłem się sam, podpierając się jedynie pomocami od wokalistów w kwestii kontroli oddechu. Latem 2008 roku postanowiłem wyjechać na moje pierwsze warsztaty beatboxowe. Okazało się to dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Przez 5 dni odkryłem w sobie więcej dźwięków i technik niż przez rok ćwiczeń w domu. Od tamtego czasu brałem udział w paru innych warsztatach, które pomogły mi ukształtować własny, oryginalny styl. Myślę, że żaden beatboxer nie uczył się od jednego nauczyciela, bowiem my wszyscy inspirujemy się i uczymy od siebie nawzajem.

8. A skąd czerpiesz pomysły na dźwięki?

Beatbox jest interpretacją muzyki. Przykładowo, jeśli ktoś słucha dużo rytmicznej, elektronicznej muzyki, toteż takie dźwięki i patenty przekłada na beatbox. Niektóre dźwięki jednak powstają bardzo spontanicznie, w przypływie chwili. Nie raz włączałem dyktafon o 3 w nocy, bo akurat prawa półkula mózgu postanowiła coś wyczarować. Inne mogą się rodzić dość przypadkowo. Na przykład usiłowałem zrobić bas ustami, a po drodze „nawinął się” dźwięk wiertarki i tak już zostało.

9. Jak na Twoją pasję reaguje rodzina? Wspierają Cię, czy radzą, żebyś zajął się czymś poważniejszym?

Gdy zaczynałem, chodziłem jeszcze do gimnazjum. W tamtych czasach dla 14/15 letniego chłopaka priorytetem powinna być oczywiście nauka, a nie jakieś tam plucie pod nosem. Stąd spotykałem się ze sporą krytyką ze strony rodziców. To samo przechodziłem jeszcze w liceum, nawet gdy już zarabiałem pierwsze pieniądze na występach. Z kolei duże wsparcie w tym czasie okazywał mi mój dziadek, który sponsorował mi pierwsze niezbędne urządzenia do nagrywania beatboxu i ze zdumieniem słuchał o moich poczynaniach. Teraz jest oczywiście inaczej i wszyscy z najbliższej rodziny chwalą to co robię.

10. Co ze studiami? Planujesz wrócić na uczelnię?

Nie. To nie dla mnie. Za dużo poświęcania się za tak małą nagrodę.


11. A  jakie plany na najbliższe miesiące?


Osobiste – rózne projekty muzyczne z raperami z mojego rodzinnego miasta, zrobienie promo-video mnie jako beatboxera z ekipą filmową z Głogowa, ciągłe polepszanie i szlifowanie zarówno własnego beatboxu jak i produkcji muzyki. Marzy mi się też wziąć lekcje śpiewu, by wnieść beatbox na jeszcze wyższy poziom. Zespołowe – na pewno konkretna promocja ostatniej płyty, dlatego też czeka nas sporo koncertów. Dodatkowo też praca nad kolejną, nową płytą, ale szczegółów nie zdradzam.




Realizujcie swoje marzenia! Wierzcie w siebie i dążcie do celów, jakie sobie wyznaczycie. Jeśli naprawdę czegoś pragniecie - osiągniecie to!


Sandra

poniedziałek, 25 marca 2013

Hobby: rysunek

Rysowanie z nudów
Jak często mając przed sobą kartę papieru i coś do pisania w ręku, bazgrzemy coś co nie ma zupełnego sensu? Albo nagle nabieramy ochoty, żeby zapisać swoim imieniem cały zeszyt. Każdy z nas na pewno rysował kiedyś np. kwiatki, serduszka czy słoneczka. Po wyczerpaniu wszystkich pomysłów, zaczynamy obrysowywać kontury, powstałych wcześniej szkiców, wciąż i wciąż nie widząc końca. To chyba leży w naturze człowieka, że nie może powstrzymać się od szkicowania.                                                           Znam kilka sposobów na ciekawą zabawę podczas takiego rysowaniu.
Pierwszy to rysowanie danej rzeczy, postaci czy czegokolwiek, za pomocą jednej linii, nie odrywając długopisu od kartki. Wychodzą z tego naprawdę nietypowe i  oryginalne pomysły. Oto strona z mojego zeszytu:






Drugi sposób to narysowanie zupełnie nic nie znaczących gryzmołów. Następnie staramy się skupić na naszym dziele, obracając kartkę o 360 stopni, i wyszukując czegoś co może nam coś przypominać. Gdy już coś takiego znajdziemy obrysowujemy kontury, dopracowujemy szkic i z niczego powstaje coś. To zapewne nie będzie jakieś nadzwyczajne dzieło sztuki, ale lepsze to niż bazgranie ciągle tego samego. Najciekawsze jest to, że każdy zobaczy coś innego. :D Oto przykład:










 Ania

Kultura: 13 dzielnica - Ultimatum.


„13 dzielnica – Ultimatum” jest kontynuacją filmu pod tytułem „13 dzielnica” z 2004r. Jest to francuski film sensacyjny w reżyserii Patricka Alessandrina, którego premiera odbyła się 8 lutego 2009 we Francji. Autorem scenariusza jest Luc Besson.


 Paryż, rok 2013 – czyli trzy lata po wydarzeniach z pierwszego filmu. Rząd obiecał wiele zmian, ale nic poza nim się nie zmieniło. W 13 dzielnicy, która jest odizolowana grubym murem  od pozostałej części stolicy Francji, nadal panuje chaos. Pięć gangów prowadzi swoją własną politykę, która opiera się na brutalnym kontrolowaniu życia w dzielnicy, ściąganiu haraczy i prowadzeniu interesów narkotykowych. Jedyną osobą starającą zachowywać porządek jest Leito, który zna D13 jak własną kieszeń – gra go David Belle, twórca Le parkour i Damien - Cyril Raffaelli, policjant do zadań specjalnych. Prezydent Francji, aby pozbyć się problemu raz na zawsze, postanawia zrównać dzielnicę z ziemią. Gliniarz i mistrz sztuk walki stają przed wyzwaniem uratowania 13 dzielnicy przed zagładą.

Cała fabuła oparta jest na tym, aby uratować 13 dzielnicę. Znowu. Film jest idealnym przykładem na to jak można zepsuć całkiem fajny pomysł. Właściwie nic specjalnego się nie dzieje. Poza kilkoma lepszymi scenami walki nic nie przykuło mojej uwagi. Dialogi między postaciami nie są jakoś specjalnie dobre, ani śmieszne. Bohaterowie giną w tle akcji. Porównując ich zarys z pierwszej części filmu, tak naprawdę nic nowego o nich się nie dowiadujemy.

Powiem tak, po obejrzeniu pierwszego filmu miałam ogromne oczekiwania, co do drugiej części. Niestety w ogromnym stopniu się zawiodłam, co nie znaczy, że film był beznadziejny. Po prostu postawiłam dla niego wysoką poprzeczkę - jak widać zbyt wysoką... Nawet nie było żadnych fajnych efektów specjalnych.




Przez całe 95 minut trwania filmu widzimy jak Damien i Leito biją się z policjantami i próbują dostać się do siedziby prezydenta, żeby zatrzymać zagładę. Niestety nie prowadzi to do niczego nowego.

Spodziewałam się dużo więcej akcji i pokazów Le parkour’a. W całym filmie pokazano jedynie kilka ewolucji. Oglądając film miejscami miałam wrażenie, że oglądam jakiś kiepski serial. Niektóre sceny są wręcz absurdalne, jak tak, w której Damien walczy z obrazem Van Gocha w ręku i pomimo tych noży oraz strzelających pistoletów, obraz jest cały i zdrowy. To się nazywa sztuka przez duże S.

Kontynuacja jest zdecydowanie słabsza i mniej trzymająca w napięciu. Wręcz zabiła potencjał ciekawej kontynuacji. Z pełną odpowiedzialnością mogę polecić ją osobom, które potrzebują wypocząć przy filmie i nie zastanawiać się nad fabułą. „13 dzielnica – ultimatum” jest zdecydowanie na takie okazje.

Tytuł: 13 dzielnica -  Ultimatum
Kraj i rok produkcji: Francja 2009
Reżyseria: Patrick Alessandrin
Czas filmu: 95 minut

Paula.

Gotowanie: Pasta z makreli

A dziś mam dla Was przepis na pastę z makreli. W sam raz na śniadanko w taką pogodę, jaką dziś mamy za oknem. Pasta jest bardzo prosta w wykonaniu. Świetnie smakuje z razowym chlebem. Mam nadzieję, że przepis przypadnie Wam do gustu.

Składniki

  • wędzona makrela
  • 3 ugotowane na twardo jajka
  • 3-4 duże ogórki kiszone
  • 2-3 łyżki majonezu
  • łyżka ketchupu
  • sól
  • pieprz

Wykonanie

Z makreli zdejmujemy skórkę, następnie z ryby wyjmujemy ości. Trzeba postarać się, aby wyjąć wszystkie ości. Jajka kroimy w małą kosteczkę, ogórki również.



Wszystkie składniki łączymy. Najlepiej w dużej misce, aby łatwo było nam je wymieszać.


Następnie dodajemy majonez oraz ketchup.



Dokładnie mieszamy, doprawiamy do smaku solą oraz pieprzem.




Tak powinna wyglądać pasta po dokładnym wymieszaniu oraz doprawieniu.




Smacznego :)


Marta

wtorek, 19 marca 2013

Do-it-yourself: wena twórcza


Kolczyki, bransoletki, łańcuszki, pierścionki, spinki, zegarki…Tak, to wszystko muszę mieć. Nie ważne, że już to mam, ale ciągle mi mało i mało. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta - bo jestem kobietą. Uwielbiam jak sroka wszystko, co się świeci. Nie mam i chyba nie będę mieć nigdy dosyć biżuterii.  
Bardzo lubię wszelkiego rodzaju dodatki, ale lubię też tworzyć. Więc czemu nie miałabym tworzyć biżuterii – pomyślałam, gdy zobaczyłam stary złoty łańcuch. Oto co mi z niego wyszło J


                    Stworzyłam dwie podobne bransoletki, używając niewielu rzeczy. Tego, co było akurat pod ręką.  
·         Stary złoty pasek

·         Tasiemka cienka i gruba ( w pasmanterii koszt ok. 2zł)

·         Klej
·         Nożyczki  

·         Rajstopy 
Zrobienie bransoletek jest banalnie proste. Przez oczka w łańcuszku przekładamy tasiemkę, najpierw w jedną stronę, później w drugą. Końcówki tasiemki doklejamy z tyłu łańcuszka. Jeśli chodzi o rajstopy to przekładamy je przez oczka. Po wykonaniu tej czynności ucinamy końcówki i sklejamy je do łańcuszka. Na dwóch końcach dowiązujemy po kawałeczku tasiemki do zapinania bransoletki.  








Patrycja