poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Kultura: Gdzie są polskie musicale?


Zdjęcie z Oskarów 2013.
Ekranizacja musicalu Les Miserables opartego na książce Victora Hugo o tym samym tytule zdobyła 3 Oskary spośród 8 nominacji. To pokazuje dobrą kondycję musicalu zarówno w Stanach Zjednoczonych jak i w Wielkiej Brytanii - w końcu te dwa kraje są fabrykami tej formy teatralnej. A jak ma się polska scena musicalowa? O ile takowa istnieje.

Obecność musicalu w Polsce niektórzy znawcy określają na lata 60. XX wieku. Inni wskazują dopiero XXI wiek, wtedy narodzić się miał prawdziwie polski teatr musicalowy. Aktualnie mamy kilka takich ośrodków - Warszawa, Gdynia, Gliwice, Lublin, Poznań, Łódź i raczkujący Białystok.

Trudne początki.
Pierwsza nieudana próba musicalowa w Polsce to premiera Kiss me, Kate w Warszawie. Przedstawienie przykryła fala krytyki - trudno było przenieść na polski grunt amerykańską rzeczywistość. Przełom przyniósł wystawiony [kiedy] w Poznaniu brodwayowski hit My Fair Lady z 1964 roku autorstwa Frederica Loewego w tłumaczeniu Antoniego Marianowicza i Janusza Minkiewicza. Było to swoiste oswojenie potwora zwanego musicalem. 
Za pierwszy polski musical uznaje się Miss Polonia autorstwa Marka Sarta wystawioną w Warszawie 1961 roku. Niestety prapremiera nie była zbyt popisowa, toteż 3 lata później (wystawiono ponownie w poprawionej wersji, pod  nadzorem innego reżysera) poprawiono ją przy pomocy nowego reżysera. Warto wspomnieć, że musical ten jest kanwą filmu Stanisława Barei Przygoda z piosenką.

Teatr Baduszkowej.
Danuta Baduszkowa, fot. kmtm.org
Niezależnie od tego, gdzie umieścimy początek musicalu zdecydowanym prekursorem teatru muzycznego nad Wisłą jest powstały w 1957 roku Teatr Muzyczny w Gdyni. Zaczął on od wystawiania operetek, które są bardzo bliskie musicalowi, i stopniowo wypierał je z repertuaru. Danuta Baduszkowa, założycielka teatru, stawiała na musical - zwłaszcza ten polski. To właśnie dzięki niej w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych polski musical stał stałym elementem repertuaru w polskich teatrach operetkowych. Tym samym został wykorzystany potencjał rodzimych kompozytorów, u których zaczęto zamawiać utwory muzyczne.
Jako pierwsza polska produkcja jeszcze operetkowa na gdyńskiej scenie pojawiła się w 1960 roku Paziowie Królowej Marysieńki Stanisława Dunieckiego. Jej wystawienie wywołało falę innych przedstawień m.in. Diabeł nie śpi Ryszarda Sielickiego, Kaper królewski Jana Tomaszewskiego, Madagaskar Ryszarda Damrosza czy Kariera Nikodema Dyzmy Stanisława Powłockiego.
Szybko pochwycono pomysł Baduszkowej w innych teatrach i zaczęto grzebać w polskiej literaturze. W taki oto sposób powstał musical Pan Zagłoba Augustyna Bocha czy kultowi (za sprawą serialu) Pancerni i pies autorstwa Benedykta Konowalskiego.

Światowe produkcje nad Wisłą.
Paradoksalnie na lata trzeciej kadencji dyrektorskiej Baduszkowej w Teatrze Muzycznym w Gdyni przypadają tłuste lata utworów muzyczno-teatralnych. Zaprezentowano około 40 premier od musicalu po utwory baletowe.
Kolejno pojawiły się nowe musicalowe propozycje takie jak Na szkle malowane, Cień, Naga, Kolęda-nocka czy Szalona lokomotywa. Stery po śmierci Baduszkowej przejął Andrzej Cybulski, a po trzech latach zmienił go Jerzy Gruza. Teatr Muzyczny stał się najsilniejszym ośrodkiem musicalowym w Polsce. Dyrektura Gruzy okazała się zbawienna.
Stopniowo coraz mniej rodzimych produkcji zasilało teatralne repertuary, zaczęto ściągać produkcje zagraniczne. "Inwazję" amerykańskiego musicalu na polskiej scenie zapoczątkował Skrzypek na dachu wystawiony w 1983 r. w Łodzi. Spektakl wyreżyserowała Maria Fołyn, niestety ze względów technicznych był on bardzo krytykowany m.in. przez Tomasza Raczka, który uznał gdyńską realizację za zdecydowanie lepszą.

Skrzypek na gdyńskiej scenie zapoczątkował serię światowych musicali w polskim wydaniu. Zagrano Jesus Christ Superstar rock-operę Andrew Lloyd Webbera, Huśtawkę Colemana, ponownie na scenie zagościła też My Fary Lady. Jednak prawdziwą renomę Teatr Muzyczny zdobył dzięki realizacji Les Miserables Claude'a Michaela Schonenberga
Istotną premierą była gliwicka realizacja West Side Story, której podjęto się w zapomnianej operetce w 1989 r. Niestety wydarzenie to pomimo swojej niewątpliwej wagi obyło się bez echa.

Metrem w nowe milenium.
Przełomem dla polskiej sceny musicalowej stał się musical Metro autorstwa Janusza Józefowicza wystawiony w Teatrze Dramatycznym w Warszawie w 1991 r. Historia ulicznych grajków zgromadzonych w metrze, którym przewodzi Janek. Opowieść o pasji, marzeniach, rozczarowaniach i młodzieńczych ideałach skradła niewątpliwie serca widzom. Spektakl odniósł sukces na polskiej scenie, odpowiadając na zapotrzebowanie polskiej publiczności na coś rodzimego. Było to wydarzenie, które pozwoliło na moment uwierzyć w istnienie polskiego musicalu.
Niespełna rok później Metro próbowało zawojować Broadway, ale niestety ta przygoda nie okazała się amerykańskim snem. W 1999 roku spektakl miał swoją premierę w Moskwie.
W 2011 roku hucznie obchodzono 20-lecie istnienia musicalu na scenie.

Teatr Muzyczny Roma non-replica.

Wraz w przejęciem przez Wojciecha Kępczyńskiego w 1998 roku "Romy" teatr ten stał się największą sceną musicalową w Polsce. Od samego początku marzeniem nowego dyrektora była realizacja największych światowych produkcji.
Kępczyński konsekwentnie realizuje swoje zamiary krok po kroku. Wystawiając takie musicale jak GraceKoty, Taniec wampirów, Upiór w operzeLes Miserables czy Deszczowa Piosenka (której recenzję znajdziecie tutaj) . Są to autorskie inscenizacje typu non-replica ( pozwalająca na odejście od kanonicznej treści oryginału), które przyciągają polską widownię. Sam dyrektor nie zamierza osiadać na laurach i sięga po kolejne.

Można pokusić się o stwierdzenie, że jest to największa obok Gdyni fabryka musicalowa w Polsce pod względem spektakli oraz talentów aktorsko-muzycznych.

Polskie nie znaczy lepsze?

Mimo tak dużego wachlarza musicalowego wciąż nie ma jednej stałej polskiej tradycji. Owszem mamy taki wspaniałych aktorów musicalowych jak Jerzy Jeszke, Damian Aleksander, Łukasz Dziedzic czy Janusz Kruciński oraz spore zaplecze młodych talentów, jednak polskie produkcje wciąż nie mają szans zaistnieć. A jeśli już zaistnieją to tylko na tle regionalnym, np. Łajza Teatru Muzycznego w Łodzi czy Księżniczka Czardasz Teatru Muzycznego w Lublinie.
Problem polega na przekonaniu, że to co światowe jest lepsze oraz na promocji zarówno samych spektakli jak i teatrów. Wydaje się, że polskie musicale są niszowe i wiedzą o nich tylko zainteresowaniu. Jedno jest pewne, polska scena musicalowa istnieje, tylko nie radzi sobie tak jak powinna.

Paula.

Artykuł napisany na podstawie książki Jacka Mikołajczyka pt. "Musical nad Wisłą, historia musicalu w Polsce w latach 1957 - 1989".Zdjęcia pochodzą z Internetu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz