Zdjęcie z Oskarów 2013.
Ekranizacja
musicalu Les Miserables opartego na książce Victora Hugo o tym samym tytule
zdobyła 3 Oskary spośród 8 nominacji. To pokazuje dobrą kondycję musicalu
zarówno w Stanach Zjednoczonych jak i w Wielkiej Brytanii - w końcu te dwa
kraje są fabrykami tej formy teatralnej. A jak ma się polska scena musicalowa?
O ile takowa istnieje.
Obecność
musicalu w Polsce niektórzy znawcy określają na lata 60. XX wieku. Inni
wskazują dopiero XXI wiek, wtedy narodzić się miał prawdziwie polski teatr
musicalowy. Aktualnie mamy kilka takich ośrodków - Warszawa, Gdynia, Gliwice,
Lublin, Poznań, Łódź i raczkujący Białystok.
Trudne początki.
Pierwsza
nieudana próba musicalowa w Polsce to premiera Kiss me, Kate w Warszawie. Przedstawienie przykryła fala krytyki -
trudno było przenieść na polski grunt amerykańską rzeczywistość. Przełom
przyniósł wystawiony [kiedy] w Poznaniu brodwayowski hit My Fair Lady z 1964 roku autorstwa Frederica Loewego w tłumaczeniu
Antoniego Marianowicza i Janusza Minkiewicza. Było to swoiste oswojenie potwora
zwanego musicalem.
Za
pierwszy polski musical uznaje się Miss
Polonia autorstwa Marka Sarta wystawioną w Warszawie 1961 roku. Niestety
prapremiera nie była zbyt popisowa, toteż 3 lata później (wystawiono ponownie w
poprawionej wersji, pod nadzorem innego
reżysera) poprawiono ją przy pomocy nowego reżysera. Warto wspomnieć, że
musical ten jest kanwą filmu Stanisława Barei Przygoda z piosenką.
Teatr Baduszkowej.
Danuta Baduszkowa, fot. kmtm.org
Niezależnie
od tego, gdzie umieścimy początek musicalu zdecydowanym prekursorem teatru
muzycznego nad Wisłą jest powstały w 1957 roku Teatr Muzyczny w Gdyni. Zaczął
on od wystawiania operetek, które są bardzo bliskie musicalowi, i stopniowo
wypierał je z repertuaru. Danuta Baduszkowa, założycielka teatru, stawiała na
musical - zwłaszcza ten polski. To właśnie dzięki niej w latach
sześćdziesiątych i siedemdziesiątych polski musical stał stałym elementem
repertuaru w polskich teatrach operetkowych. Tym samym został wykorzystany
potencjał rodzimych kompozytorów, u których zaczęto zamawiać utwory muzyczne.
Jako
pierwsza polska produkcja jeszcze operetkowa na gdyńskiej scenie pojawiła się w
1960 roku Paziowie Królowej Marysieńki
Stanisława Dunieckiego. Jej wystawienie wywołało falę innych przedstawień m.in.
Diabeł nie śpi Ryszarda Sielickiego, Kaper królewski Jana Tomaszewskiego, Madagaskar Ryszarda Damrosza czy Kariera Nikodema Dyzmy Stanisława
Powłockiego.
Szybko
pochwycono pomysł Baduszkowej w innych teatrach i zaczęto grzebać w polskiej
literaturze. W taki oto sposób powstał musical Pan Zagłoba Augustyna Bocha czy kultowi (za sprawą serialu) Pancerni i pies autorstwa Benedykta
Konowalskiego.
Światowe produkcje nad Wisłą.
Paradoksalnie
na lata trzeciej kadencji dyrektorskiej Baduszkowej w Teatrze Muzycznym w Gdyni
przypadają tłuste lata utworów muzyczno-teatralnych. Zaprezentowano około 40
premier od musicalu po utwory baletowe.
Kolejno
pojawiły się nowe musicalowe propozycje takie jak Na szkle malowane, Cień, Naga, Kolęda-nocka czy Szalona lokomotywa. Stery po śmierci Baduszkowej przejął Andrzej
Cybulski, a po trzech latach zmienił go Jerzy Gruza. Teatr Muzyczny stał się
najsilniejszym ośrodkiem musicalowym w Polsce. Dyrektura Gruzy okazała się
zbawienna.
Stopniowo
coraz mniej rodzimych produkcji zasilało teatralne repertuary, zaczęto ściągać
produkcje zagraniczne. "Inwazję" amerykańskiego musicalu na polskiej
scenie zapoczątkował Skrzypek na dachu
wystawiony w 1983 r. w Łodzi. Spektakl wyreżyserowała Maria Fołyn, niestety ze
względów technicznych był on bardzo krytykowany m.in. przez Tomasza Raczka,
który uznał gdyńską realizację za zdecydowanie lepszą.
Skrzypek
na gdyńskiej scenie zapoczątkował serię światowych musicali w polskim wydaniu.
Zagrano Jesus Christ Superstar
rock-operę Andrew Lloyd Webbera, Huśtawkę
Colemana, ponownie na scenie zagościła też My
Fary Lady. Jednak prawdziwą renomę Teatr Muzyczny zdobył dzięki realizacji Les Miserables Claude'a Michaela
Schonenberga
Istotną
premierą była gliwicka realizacja West
Side Story, której podjęto się w zapomnianej operetce w 1989 r. Niestety
wydarzenie to pomimo swojej niewątpliwej wagi obyło się bez echa.
Metrem w nowe milenium.
Przełomem
dla polskiej sceny musicalowej stał się musical Metro autorstwa Janusza Józefowicza wystawiony w Teatrze Dramatycznym
w Warszawie w 1991 r. Historia ulicznych grajków zgromadzonych w metrze, którym
przewodzi Janek. Opowieść o pasji, marzeniach, rozczarowaniach i młodzieńczych
ideałach skradła niewątpliwie serca widzom. Spektakl odniósł sukces na polskiej
scenie, odpowiadając na zapotrzebowanie polskiej publiczności na coś rodzimego.
Było to wydarzenie, które pozwoliło na moment uwierzyć w istnienie polskiego
musicalu.
Niespełna
rok później Metro próbowało zawojować
Broadway, ale niestety ta przygoda nie okazała się amerykańskim snem. W 1999
roku spektakl miał swoją premierę w Moskwie.
W
2011 roku hucznie obchodzono 20-lecie istnienia musicalu na scenie.
Teatr Muzyczny Roma non-replica.
Wraz
w przejęciem przez Wojciecha Kępczyńskiego w 1998 roku "Romy" teatr
ten stał się największą sceną musicalową w Polsce. Od samego początku marzeniem
nowego dyrektora była realizacja największych światowych produkcji.
Kępczyński
konsekwentnie realizuje swoje zamiary krok po kroku. Wystawiając takie musicale
jak Grace, Koty,
Taniec wampirów, Upiór w operze, Les Miserables czy Deszczowa Piosenka (której recenzję znajdziecie tutaj) . Są to autorskie inscenizacje typu non-replica (
pozwalająca na odejście od kanonicznej treści oryginału), które przyciągają
polską widownię. Sam dyrektor nie zamierza osiadać na laurach i sięga po
kolejne.
Można
pokusić się o stwierdzenie, że jest to największa obok Gdyni fabryka musicalowa
w Polsce pod względem spektakli oraz talentów aktorsko-muzycznych.
Polskie nie znaczy lepsze?
Mimo
tak dużego wachlarza musicalowego wciąż nie ma jednej stałej polskiej tradycji.
Owszem mamy taki wspaniałych aktorów musicalowych jak Jerzy Jeszke, Damian
Aleksander, Łukasz Dziedzic czy Janusz Kruciński oraz spore zaplecze młodych
talentów, jednak polskie produkcje wciąż nie mają szans zaistnieć. A jeśli już
zaistnieją to tylko na tle regionalnym, np. Łajza
Teatru Muzycznego w Łodzi czy Księżniczka
Czardasz Teatru Muzycznego w Lublinie.
Problem
polega na przekonaniu, że to co światowe jest lepsze oraz na promocji zarówno
samych spektakli jak i teatrów. Wydaje się, że polskie musicale są niszowe i
wiedzą o nich tylko zainteresowaniu. Jedno jest pewne, polska scena musicalowa
istnieje, tylko nie radzi sobie tak jak powinna.
Paula.
Paula.
Artykuł napisany na podstawie książki Jacka Mikołajczyka pt. "Musical nad Wisłą, historia musicalu w Polsce w latach 1957 - 1989".Zdjęcia pochodzą z Internetu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz